niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział 4

  Nie wiem jakim cudem, ale obudziłam się we własnym łóżku, we własnym pokoju. Byłam pewna, że zasnęłam w salonie oglądając po raz czwarty „Zmierzch”. Szukałam odpowiedzi w głowie, ale nic sensownego mi nie przychodziło. Wstałam z łóżka. Z szafy wzięłam różowe vans’y, dżinsy i czerwony top z dziewczyną. Poszłam do łazienki odbyć poranne czynności.
     Po ich wykonaniu zeszłam na dół. W kuchni był Harry.
- Cześć. – cmoknęłam go w policzek.
- Hej. – odpowiedział z uśmiechem.
- Gdzie wczoraj byłeś ? – zapytałam robiąc tosty.
- U... znajomego. Ja pomagałem mu... No ten tego... Yyy... Samochód na... naprawić.
- Harry, nie kłam mnie.
- Nie kłamię. Na serio byłem u Greysona.
- No, no. Żeby mi nie było, bo do osób które kłamią nie mam zbytniego zaufania.
- Jasne. Dobrze wiedzieć. – wymusił uśmiech. Kiedy wyciągnął rękę, aby chwycić sok zauważyłam wychodzący z rękawa bandaż. Podeszłam do niego.
- Co Ci się stało ? – zapytałam wskazując na opatrunek. Spojrzał na mnie. Odpowiedź otrzymałam  dopiero po minucie.
- Jak naprawialiśmy samochód to sie odarłem. To wszystko. – usiadłam na krześle obok.
- Nic poważnego ?
- Nie. Nic mi nie będzie.
- Może Ci w czymś pomóc, coś zrobić ?
- No coś Ty. To jest lekkie zadrapanie. Nic mi się nie stanie. – chwycił moje dłonie. – Nie martw się.
- No dobrze. Ale pamiętaj, że jeżeli tylko chcesz to od razu wołaj, okey ?
- Dobrze. – uśmiechnął się, dał całusa w czoło i poszedł na górę.
     Martwiłam się o niego. Nie wiem, czy on mi mówił prawdę. Z tym Greysonem to coś kręcił. Zastanawiała mnie to i to bardzo. Oby nie było nic poważnego, tak jak mi powiedział.
     Zjadłam tosty i poszłam na górę. Spakowałam torbę, weszłam jeszcze do łazienki i skierowałam się w stronę schodów. W salonie siedział Louis i oglądał jakiś film przyrodniczy o... gołębiach ? Łooo... Ten to ma gust filmowy. Usiadłam obok niego. Miałam plan i chciałam go zrealizować.
- Hej. – zagadałam. – Gdzie wczoraj byliście ?
- Siemka. Na dyskotece.
- A Harry też z wami był ?
- Nie. Chyba że... Nie. Na pewno go nie było.
- A może wiesz, gdzie był ?
- Co to jest przesłuchanie policyjne ? Nie wiem. Gdzieś wyszedł.
- Aha. Dzięki. – uśmiechnęłam się. – A, i taki tyciutki szczegół: my o niczym nie rozmawialiśmy, albo wszystkie marchewki z lodówki znikną.
- Jasne. My w ogóle nie gadaliśmy. – na niby zamknął sobie buzię kluczykiem i go wyrzucił. Zaśmiałam się.
- I tak trzymać. – dodałam.
     Za dwadzieścia ósma Trina czekała na mnie przed domem. Po drodze minęła się z Malikiem. Przywitałyśmy się i ruszyłyśmy w drogę. Byłam cały czas zamyślona i nieobecna.
- Andrea, Andrea. – szturchała mnie Trina.
- Sory. O co chodzi ?
- Jesteś strasznie nie swoja. Coś się stało ?
- Ym... Harry się dziwnie zachowuje.
- Jaśniej poproszę. – zaśmiał się.
- Gdy mu się pytałam gdzie wczoraj był jąkał się jakby sam nie wiedział, albo kłamał. Nie ręce ma bandaż. Powiedział mi, że to tylko zadrapanie.
- I uwierzyłaś mu ?
- No tak. Louis nie wiem, gdzie on był. Oni byli na dyskotece, ale Stylesa tam nie było. A jak on mnie okłamuje ? Albo coś knuje ?
- Nie mogę Ci doradzić, bo nie mam pojęcia jak. Poczekaj o zobacz sama jak wydarzenia się potoczą.
- Mówisz ?
- Ja nie mówię, ja to wiem. – uśmiechnęłyśmy się.
- Dzięki. – odparłam, gdy weszłyśmy do knajpy. Nie zważając na nic zabrałyśmy się do pracy.
     Ludzi było tak dużo, jak nigdy. Aż się zdziwiłam.
     W pewnym momencie do budynku wszedł chłopak. Zaraz, zaraz... Tym chłopakiem był Liam. Szybko do niego podbiegłam. Był cały od krwi i ledwo co chodził.
- Liam ! – krzyknęłam. Pomogłam mu usiąść. – Co się stało ? – wzięłam chusteczki i zaczęłam go wycierać delikatnie.
- Szliśmy z Harrym parkiem. W pewnym momencie podszedł do nas jakiś gościu i  zaczął wrzeszczeć na Hazzę, chcieli się bić, więc stanąłem pomiędzy nimi i wtedy on mnie uderzył. Zaczęli się bić. Ostatkami sił wezwałem policję, sam natomiast przyszedłem tutaj. – jęknął.
- Matko do Ciebie ! A co z Harrym ?
- Zawieźli go do szpitala. – westchnął.
- Może Ty też powinieneś jechać do lekarza ?
- Nie, nic mi nie będzie.
- Poczekaj chwilę. Zaraz wrócę. – powiedziałam i pobiegłam do Clarisse. Wparowałam do jej biura z przewrotną prędkością.
- Pani Clarisse, mój przyjaciel został pobity. Siedzi przy jednym ze stolików. Czy ja mogę iść się do domu nim zaopiekować ? – rzekłam niemalże jednym tchem.
- Ależ oczywiście, leć.
- Dziękuję. – rzuciłam i wyszłam z biura. Pospiesznie zdjęłam fartuszek i wzięłam torbę. Podbiegłam do Liama.
- Chodź, jedziemy do domu.
- A co z Twoją pracą ?
- Tym się nie przejmuj. Chodź. – pomogłam mu wstać. Wezwałam taksówkę.
     Przed domem byliśmy o piętnastej. Zaprowadziłam Payne’a do środka. Usiadł na kanapie i głośno jęknął z bólu. Szybkim krokiem poszłam po apteczkę. Opatrzyłam rany gwiazdora i usiadłam obok. Nikogo w domu nie było.
- Chcesz coś do picia ?
- Możesz mi zrobić herbatę.  – uśmiechnął się. Wstałam z miejsca i ruszyłam do kuchni. Zaparzyłam herbatę, osłodziłam i zaniosłam chłopakowi.
- Dziękuję. – rzekł z uśmiechem na twarzy.
     Po godzinie do domu wróciła Eleanor z Louisem. Gdy zobaczyli Liama od razu do niego podbiegli. Zaczęli coś do niego gadać. El pociągnęła mnie za rękę i zaprowadziła do kuchni.
- Co się stało ? – zapytała.
- Liam i Harry zostali pobici. I to przeze mnie. – łzy spłynęły mi po policzku.
- Jak to przez Ciebie ?
- No bo gdybym nie znała ich i gdybym ni całowała się z Harrym to by im nic nie było. – rozryczałam się.
- Ale oni nie zostali pobici prze Ciebie.
- Właśnie, że tak. Jestem pewna, że sprawcą był Meyson. Kiedyś ubzdurał sobie, że jesteśmy parą, a wczoraj przyszedł tu i zaczął mnie szarpać, więc Harry wyszedł i mnie obronił. I on wtedy mu zagroził. – przytuliła mnie.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. – pocieszała mnie siostra.
- Ja muszę iść do Harrego ! – poderwałam się. Kiedy stałam przy drzwiach Louis chwycił mnie za rękę.
- Daj mu teraz odpocząć. Pojedziesz do niego jutro.
- Ale ja go muszę zobaczyć. – znów zaczęłam płakać.
- Nie płacz. Nic mu nie będzie.
- Nie powinnam go narażać na to. Jestem głupia. Jak mogłam być tak zaślepiona. - mówiłam krztusząc się łzami.
- Nie osądzaj się o to. Harry wiedział o Meysonie, tak? – zapytała Eleanor. Pokiwałam twierdząco głową ocierając łzy. – To znaczy, że jemu na prawdę na Tobie zależy. Mógłby za Ciebie życie poświęcić.
- Właśnie się tego boję.
- Andrea posłuchaj, znam tego chłopka dość długo i wiem o nim dużo. Jeżeli on kogoś kocha to się nie poddaje. To wydarzenie go tylko utwierdza w fakcie, iż miłość przetrwa wszystko. Więc się nie martw i miej nadzieję, a zobaczysz, że wszystko będzie okey.
- Obyś miała racje.
- Ja mam rację. – odparła uśmiechając się.
     Po tej rozmowie zrozumiałam wiele. Cieszę się, że spotkałam kogoś takiego jak Harry.
     Wykąpałam się i z tymi myślami poszłam spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz